To dobry moment na podsumowanie ostatniego weekendu. Wiem, że kilka osób z niecierpliwością oczekuje relacji z turnieju w Trzciance : -). Także jeszcze chwila a przeczytacie o wszystkim (no prawie), co miało miejsce w tej wielkopolskiej mieścinie… Zapraszam do lektury :-).
Raptem tydzień po wyjeździe do Jaworzna znów wybraliśmy się w trasę, aby aktywnie wspomagać Toon Army Poland w zmaganiach turniejowych. Tym razem padło na Trzciankę i ich fantastyczny turniej pt.”Gramy z sercem”. Jako że chuje z PKP zlikwidowali nam bezpośrednie połączenie z Trzcianką, a więc zabrali możliwość integracji warszawsko-toruńskiej, postanowiliśmy pojechać na turniej samochodem. Chętnych było sześciu, ale że priorytetem zawsze jest bramkarz, więc Wariat tułał się po całej Polsce rodzimymi kolejami przez 2 dni obszedł się smakiem ;-). Ostatecznie w samochód Bartka zapakowali się Artur, Woody, Eljot, ja no i wiadomo mistrz kierownicy i jazdy po prostej – Bartuś ;-). Podróż mijała szybko, ale tylko do momentu, gdy jechaliśmy autostradą. Gdy zaczęliśmy kierować się na Oborniki i Czarnków dało odczuć się różnice nie tylko w komforcie jazdy, ale i w powietrzu ;-). Było jakoś tak… inaczej, bo w Poznaniu – jak to ktoś powiedział – chuj nocuje i śmierdzi skunksem to jednak nie to samo, co w Warszawie ;-P. Dodatkowo pojawiły się kłopoty z komunikacją za pomocą CB. Na początku nikt nie chciał odpowiedzieć, czy ścieżka jest czysta, po czym sprzęt całkowicie się spierdolił i nie wydał już żadnego dźwięku ;-). Dźwięki leciały tylko z radia. Było Coco Jamboo, ale też utwory Scootera Cher! Ogólnie dało radę i pomimo początkowego zdenerwowania naszego kierowcy z czasem trochę się uspokoił i bezpiecznie dostarczył nas do hotelu w Trzciance (dzięki Bartuś!). Na miejscu była już reszta ekipy, więc po chwili odpoczynku zaczęliśmy małą integrację w naszym gronie. Miło było zobaczyć stare mordy Toruniaków czy Pepela. Nawet ten nowy, jak mu tam, ten cały Junior (co dostał ode mnie bana na kolejne przyjazdy) nie odstawał od reszty ekipy ;-). Po wypiciu tego, co mieliśmy obgadaniu wszystkich ważnych tematów każdy udał się do swojego pokoju i czekał na nadchodzący turniej. W sobotę po śniadaniu pojechaliśmy na halę. Akurat miała miejsce ceremonia otwarcia. Trzeba przyznać, że organizatorzy jak zwykle profesjonalnie przygotowali się do całej zabawy. Po dosyć długim „losowaniu” okazało się, że drużyny angielskie trafiły do jednej grupy. To bardzo duża zaleta i plus, że mogliśmy rywalizować z innymi FC (szczególnie angielskimi) a nie – z całym szacunkiem – Drawą Krzyż czy Czarnymi Nakło… Zatem do grupy dokooptowano nam Manchester, Tottenham (tsssssss…) i Arsenal. W pierwszym spotkaniu zmierzyliśmy się z ekipą Spurs. Byliśmy bardzo ciekawi formy tego zespołu mając podejrzenia, że dokonali kilku „transferów” last minute. Spotkanie było typowym meczem walki. Trzeba jasno napisać, że chłopaki od nas nie odpuszczali w żadnej sytuacji. Pracowały łokcie i nie tylko. Mecz ostatecznie przegraliśmy 1-2, strzelając pod koniec jedynie bramkę kontaktową (Crouchu). Zapewne zabrakło ławki rezerwowych, która pozwoliłaby na odpoczynek tym, co grali… Mając jednego rezerwowego nie dało się wiele zdziałać a kolejne mecze to potwierdziły (tym razem tylko w roli kibica był etatowy gracz Woody). Drugi mecz to odwieczna „wojna” pomiędzy Newcastle a Manchesterem. Zapowiadało się ciekawie, ale – ku naszemu zdumieniu – zauważyliśmy w drużynie rywala jakieś roszady ze składem i szybkie wypożyczenie do Tęczy Płońsk. Można i tak ;-). Znowu przed meczem duża mobilizacja, bo wyniki układały się tak, że porażka oznaczała grubą imprezę wieczorem pożegnanie z turniejem po fazie grupowej. Tym razem zabrakło sportowej agresji jak w pierwszym meczu. W zasadzie po 5 minutach było już 3-0 dla rywali. Pod koniec tradycyjnie honor Toon Army Poland uratował Crouchu ustalając wynik na 1-3. Kilka piłek wybronił nam Artur i tylko należy się cieszyć, że pojechał z nami i chciał pograć w naszym zespole. Po 2 meczach mieliśmy 0 punktów. Nie był to dorobek punktowy naszych marzeń, choć i takie rozwiązanie było gdzieś tam brane pod uwagę ;-). Mieliśmy mecz otwarcia, mecz o wszystko, więc pozostał nam mecz o honor. A jeśli walka o honor to najlepiej z Arsenalem, z którym ostatnio mamy dobrą passę. Żeby nie być ostatnim w grupie wystarczyło zremisować ten mecz. Od początku było to wyrównane spotkanie. Bramka za bramkę. 0-1, 1-1 (RiQ vel ośmiornica), 1-2, 2-2 [Junior z wolnego, ale żadne okienka – bardziej na zasadzie: „kopłem przed siebie i jakoś wpadło” ;-) ], 2-3 i 3-3 (ponownie RiQ). Do końca ważyły się losy meczu i nawet na kilka sekund przed końcem mieliśmy piłkę meczową, ale Crouchu postanowił pokiwać się nie tyle z obrońcami, co z samym sobą ;-). Skończyło się remisem, trzecim miejscem w grupie, a więc plan minimum został wykonany. Nawet można by rzec, że wszystko odbyło się zgodnie z planem (nikt raczej nie przewidywał grania w niedzielę rano). Po zakończeniu rozgrywek grupowych udaliśmy się do hotelu na tzw. ładowanie baterii. Przy okazji wręczyliśmy Eljotowi drobny upominek z okazji przypadających na niedzielę 30-tych urodzin. Sto lat muchozolu! :-). Eljot nie pozostał dłużny i szybko zaproponował mały poczęstunek flaszeczką kanapką i herbatą, na co wszyscy przystali. Po wzniesieniu niejednego toastu za zdrowie naszego kolegi postanowiliśmy wybrać się na chwilę do Kaktusa na imprezę integracyjną. A tam wiadomo – piwo, dużo ludzi, rywalizacja na okrzyki i tak w kółko (my mieliśmy swoje „tsssssss”). Każdy wypił co miał wypić i udaliśmy się w drogę powrotną via sklep monopolowy. Pomimo małych problemów z wyjściem (część osób wdało się w bardzo wciągającą pogawędkę z fanami Manchesteru) jakoś zebraliśmy się z pubu i uzbrojeni w świeżą dostawę „soków i chipsów” wróciliśmy za stoły w hotelowym pokoju. Tam kilka osób „doznało szoku w 2000 2013 roku…”, więc ekipa z każdą chwilą topniała w oczach. Na końcu zostaliśmy w bardzo dobrze znanym nam gronie DW ;-). W niedzielę od rana Eljot dalej świętował swoje urodziny próbowaliśmy zebrać się na halę na ostatnie mecze oraz zaplanowaną po turnieju aukcje fantów dla chorej dziewczynki. Ostatecznie udało się zobaczyć końcówkę meczu finałowego Ratowników z Olbojami. Po zakończeniu rywalizacji nastąpiła wspomniana wcześniej aukcja. Były koszulki, piłki (jedną wylicytował sobie Bartuś), sportowe i nie tylko gadżety a nawet tort w kształcie piłki-biedronki ( tu – jak wiadomo – Eljot nie mógł tego przegrać… nawet gdyby to była kwota 500 zł). Naszą koszulkę specjalnie wykonaną z myślą o turnieju w Trzciance ochoczo licytowali… jedynie kibice Newcastle ;-). Przebijając jeden drugiego doszliśmy do kwoty 300 zł i na tym skończyliśmy. Kasa wpłacona, więc koszulka ponownie była u mnie :-). Ostatecznie pasiaka z numerem 6 otrzymał Junior (pasuje jak ulał i rozmiar i numer), który wpłacił połowę wylicytowanej kwoty (reszta pochodziła z nadwyżki, którą udało zebrać się na forum). Dzięki temu (ale też innym kwestiom) postanowiłem zdjąć banicję z tego chłopaczyny ;-) i będzie mógł przyjeżdżać na kolejne turnieje/zjazdy. Eljot to potwierdza i to jest święte! :-). Aukcja to był przedostatni punkt niedzielnej wizyty na hali. Na koniec pozostało nam jeszcze grupowe zdjęcie przy flagach i nadszedł czas pożegnania się z resztą ekipy (Wariat ponownie zwiedził pół Polski zanim dotarł do domu wybrał opcję pociągową). W drodze powrotnej lejce przejął Artur (dzięki za bezpieczny powrót do domu!), więc reszta mogła w spokoju dalej świętować urodziny Eljota odpocząć po męczącym weekendzie. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o stadion Lecha (nic ciekawego wg mnie!) i to byłoby na tyle z dodatkowych atrakcji… Pomimo niewielkich problemów na autostradzie ;-) wszystkim udało się bezpiecznie dotrzeć do domu w jednym kawałku. Te urodziny Eljocina zapamięta do końca życia! :-D.
To wszystko, co miało miejsce na tym wyjeździe. Kolejna Trzcianka za nami. Jak zwykle było grubo a nawet momentami bardzo grubo. Jedyne co można poprawić za rok to wynik sportowy i np. jakieś wyjście z grupy. Tylko jeszcze nie wymyśliłem jak zrobić, żeby w sobotę poświętować kolejne urodziny Eljota posiedzieć dłużej a jednocześnie być gotowym do gry od niedzieli rana :-P. Coś się wymyśli. Na pewno! :-). Jeszcze raz dzięki wszystkim za przyjazd, grę, wspólne biesiadowanie no i oczywiście kierowcom (Bartkowi i Arturowi) za bezpieczne przejazdy w obie strony. O samym turnieju pisać chyba już nie trzeba. Profesjonalna organizacja a przy okazji zacna inicjatywa charytatywna. Czego chcieć więcej? Do zobaczenia za rok! :-)
Toon Army Poland – Tottenham 1:2 (Crouch)
Toon Army Poland – Manchester 1:3 (Crouch)
Toon Army Poland – Arsenal 3:3 (RiQ 2, Junior)
3 miejsce w grupie – brak awansu do fazy pucharowej.
Division Warsaw On Tour 2013
Wszystko ładnie opisane (to znaczy nie wszystko, ale niech żałują Ci co nie byli). Myślę, że bardzo korzystnie się pokazaliśmy. Brawa dla chłopaków, którzy licytowali. Skromna ekipa dała radę – jak zwykle!
to co?
jedziemy z brameczkami? ;)
Znowu Demba? :P
proszę tu nie kpić sobie. miałem na myśli Trzciankę ;-)
po co tu bramki tego zdrajcy z chelshit? ;-P
poza tym obiecałem tylko jedną dziennie, więc nikogo nie będę tutaj katował tymi golami, bo i po co? ;)
Spoko, zarzucaj co tam masz. ;)
no ;-)
coś tam zmontuje he he
może nie będzie to tak interesujące jak bramki Demby, ale też ciekawe