Na wstępie przepraszam za zwłokę w temacie i kilkudniowe opóźnienie w relacji z wyjazdu, ale dosyć czekania! Świeży towar czeka już na Was! Zatem do rzeczy.
Na kolejny już dla nas wyjazd na mecz wybraliśmy się tym razem w sobotę 6.10.2012 z niezłej prowizorki lotniska w Modlinie. Bartek, tata Bartka oraz ja poczyniliśmy niezbędne zakupy w sklepie wolnocłowym i można było lecieć. To znaczy można było, o ile samolot już był na lotnisku, bo z tego co się zorientowaliśmy to lotnisko działa na zasadzie: samolot przylatuje (ten sam) samolot odlatuje :-). Na szczęście nie czekaliśmy jak na nocnik po weekendowej imprezie w centrum miasta. Samolot przyleciał o czasie a nawet bezpiecznie poleciał i wylądował w Manchesterze.
Jako że na miejscu mieliśmy trochę czasu w zapasie, wiec postanowiliśmy udać się na słynne Old Trafford zobaczyć jak ta żenada ten obiekt wygląda z bliska. Jednak, żeby nie było, że wyjazd musi udać się w 100% tak jak sobie to planujemy wcześniej tym razem też coś musiało się spierdolić! Tym elementem – wiadomo – musiał być stadion Man Utd. Niepokojące tłumy kibiców zmierzających dokładnie w to samo miejsce co my oznaczało jedno… Na Old Trafford właśnie jak my musieliśmy tam kurwa być wymyślili sobie jakieś pojebane finałowe rozgrywki w rugby. Do dzisiaj widzę te gęby z metra wydzierające się coś w stylu: ooh warry warry, warry warry, warry warry, Warrington! Szkoda, że nie widzieliście mojego wyrazu twarzy, gdy już czytając poniedziałkowy „Przegląd Sportowy” doczytałem się, że te kurwy przegrały w finale z Leeds :-D Dobrze im tak! Chujom! ;-) Wracając do tematu. Jak już wiecie pod stadionem kręciło się mnóstwo różnej maści kibiców zespołów rugby o dziwnych i śmiesznych nazwach, więc co nam pozostało? Pochodziliśmy trochę po sklepie United (nawet ciekawy i duży), zrobiliśmy kilka fotek pod stadionem, żeby nie było, że teraz zmyślam i następnie udaliśmy się na pociąg do Newcastle. Dalej szybka wbitka do pociągu i wyczekiwanie na „nasze” miasto a po drodze takie rodzynki jak m.in. miasto York (kto oglądał „Braveheart” ten wie o czym mówię, prawda Bartku?) czy Leeds. Podróż mijała całkiem przyjemnie aż do momentu, gdy jakaś najebana grupka zaczęła małe mordobicie z jakimś pakolem… Efekt? Mały postój w Darlington – jak zwykle pakol gdzieś uciekł a powinęli jakiegoś angola – i kilkanaście minut spóźnienia w Newcastle. Na miejscu pozostał nam jeszcze jeden cel. Stacja Gateshead i odnalezienie się z Piotrem, u którego mieliśmy nocować podczas tegorocznego pobytu w Anglii. Obyło się bez problemu, więc mogliśmy usiąść do stołu i wypakować trochę zapasów, które poczyniliśmy jeszcze w Modlinie ;-) No dobra, nie trzymam w napięciu, trochę się nam zeszło pierwszej nocy :-P
W niedzielę od rana mieliśmy jeden cel – zakupy (no i oczywiście później mecz). Po obkupieniu się (pierwszym i najważniejszym zakupem była koszulka na licytację w Trzciance) pokazaliśmy tacie Bartka trochę miasta – przynajmniej tyle na ile nam czas pozwalał. Mecz był o 16.00 czasu miejscowego, więc trzeba było jeszcze zostawić zakupy i wrócić znów pod stadion. A przed meczem klasyka :-) Sklepik z piwem, potem słynny murek z widokiem na stadion a na koniec wizyta u buka naprzeciwko :-) To się chyba już nigdy nie zmieni :-D Kolejny punkt wyjazdu miał być prawdziwym świętem dla nas… Mecz… Aż się odechciało cokolwiek dalej pisać do chuja… Do tej pory mam kaca i to nie od sobotnich czy niedzielnych nocnych rozmów, ale właśnie na myśl o tym meczu… Dostaliśmy 2 szybkie ciosy i praktycznie było po meczu… W gratisie szmaciarz z naszej bramki chciał chyba coś dorzucić od siebie i robił wszystko, żeby nam wjebali więcej… 2 połowa to błąd Webba, który nie uznał bramki dającej jakiekolwiek nadzieje na pozytywny wynik a na koniec dostaliśmy trzecią sztukę i można było wychodzić ze stadionu prosto do… buka ;-) Jak wiadomo Bartuś na chłodno kalkuluje takie mecze i nie mógł dać nic innego jak sztywno na gości ;-) Wieczorem udaliśmy się nad rzekę podziwiać iluminację mostów oraz opery. Jak zwykle zrobiło to na nas niesamowite wrażenie. Mimo wszystko w kiepskich humorach udaliśmy się do domu, gdzie akurat zdążyliśmy na 2 połowę wielkich pedalskich derbów: B(f)arsa – (s)Real. Wieczór ogólnie minął podobnie jak pierwszy, czyli zajęliśmy się naszymi zapasami z bagażów podręcznych i jakoś tak miło nam się gawędziło do późnych godzin nocnych :-P
Rano w poniedziałek pożegnaliśmy się z Piotrem i jego rodzinką i udaliśmy się w kierunku lotniska w Newcastle. Po drodze dokonaliśmy ostatnich zakupów na mieście przy okazji spotykając Papuga i jego ekipę, która też miała „przyjemność” oglądać spotkanie z Manchesterem na żywo. Na lotnisku – wiadomo – uzupełnienie zapasów na drogę ;-) i można było lecieć! Lot minął spokojnie i przyjemnie, na co niemały wpływ miał mały drink, który przygotowaliśmy sobie w locie :-). W Krakowie ponownie uzupełniliśmy zapasy jedzenia i picia i pociągiem po godzinie 23.00 stawiliśmy się w Warszawie a dokładnie na dworcu Zachodnim. Na koniec zamknęliśmy spotkanie piwkiem oraz kebabczykiem i można było stwierdzić: TO BYŁ ZAJEBISTY WYJAZD! Nie za krótki nie za długi. Starczyło czasu i na zakupy i na zobaczenie kawałka miasta a nawet trochę Manchesteru… Organizacyjnie (nie chcąc się chwalić oczywiście) wydaje mi się, że wypadło bardzo dobrze! Na koniec trzeba uczciwie przyznać, że nie byłoby wyjazdu, gdyby nie Bartek i jego „wkręcanie” śruby, żeby jechać i nie odpuszczać tego meczu. Teraz nie żałuję i choć sam mecz był po chuju, bo jak mógłby być lepszy, gdy na ławce Siwy?! słaby w naszym wykonaniu to reszta wyjazdu nadrobiła to z nawiązką! Zdecydowanie!
PS. W relacji świadomie pominąłem osobę Charzyka, która od czasu do czasu przewijała się podczas tego wypadu, ale nie chce mi się wspominać kogoś, kto tylko umie napisać kilka prostackich i prymitywnych słów na forum… Zalecam zimny kompres na czoło!
KILKA ZDJĘĆ Z NASZEGO WYJAZDU!