Już po raz drugi dzięki uprzejmości Tomka mieliśmy okazję gościć w Zgorzelcu. Tym razem wybraliśmy się w typowo zimowej aurze chcąc przekonać się jak działają pługosolarki w województwie dolnośląskim ;-). Okazało się, że działają… szybko ;-). Ale żeby aż wyprzedzały samochody? ;-). Zanim jednak dotarliśmy do miejsca docelowego musieliśmy wcześniej odbyć 6-godzinną podróż polskim busem do Wrocławia. Droga minęła w miarę ciekawie. Potem miało być już z górki, czyli samochodem Tomka po autostradzie prosto do Zgorzelca. Okazało się, że warunki tego dnia nie pozwalają na popisy rodem z wyścigów serii Nascar ;-). Co się działo w drodze to nie napiszę, bo usnąłem od tej jednostajnej jazdy ;-). Ostatecznie zmęczeni i skrajnie głodni dotarliśmy do domu po godzinie 19-tej. Potem jeszcze tylko przygotowanie steków wołowych, ziemniaczków oraz fasolki i mogliśmy zasiąść do uczty, którą urozmaiciliśmy sobie odrobiną Jägermeistera :-). Po takim dużym posiłku nastąpił mały odpoczynek po czym przyjęliśmy trochę procentów ;-). W sobotę rano odwiedziliśmy „Zieloną Pietruszkę” na śniadanku a następnie wybraliśmy się do Reichu po zakup niezbędnych zapasów. Bartuś szybko namierzył regał z mocniejszym alkoholem, co akurat nikogo nie zdziwiło. Ma nosa. Po prostu. Wracając z Niemiec wpadliśmy jeszcze na moment na działkę, którą mieliśmy okazję zobaczyć już w ubiegłe lato. Tym razem warunki były zgoła odmienne. Mnóstwo śniegu i wszędzie biało. Jedyne czarne punkty na działce to dwa psiaki :-). Po powrocie do domu zabraliśmy się za przygotowanie obiadu, którym było risotto. Dużą pomocą wykazał się Bartuś, który… udawał, że wie co robi ;-). Obiadek był syty do tego stopnia, że każdy zrobił sobie przerwę na drzemkę. Obudziliśmy się na wydarzenie dnia, czyli mecz Legii. Wyposażeni w okulary 3D oczekiwaliśmy dobrego meczu i zwycięstwa wiadomo kogo. Skończyło się tak, że szkoda gadać… W trakcie meczu zjedliśmy jeszcze spaghetti i trzeba przyznać, że Bartuś to lubi pojeść – podobnie jak Tomek i ja ;-). Na koniec dnia czekaliśmy na walkę stulecia, czyli pojedynek Andrzeja „wypluj” Gołotę i Przemka Salety. Cały czas oczywiście raczyliśmy się specjałami przywiezionymi z Niemiec. Dzień wyglądał mniej więcej tak: mecz w TV w tle, butelka na stole, Bartuś przy kompie obstawiający zakłady i kolejne potrawy serwowane przez Tomka :-). Żyć nie umierać! Najedzeni do syta dostaliśmy na sam koniec dnia mały deserek, czyli prawdziwą bombę kaloryczną, która „dobiła” nas na maksa. Więcej jedzenia nie byliśmy w stanie przyjąć ;-). Dzień zatem minął bardzo przyjemnie. Niedziela to śniadanko i wyjazd do Wrocławia. Tym razem poczułem, że jadę po autostradzie ;-). Jak zwykle w aucie towarzyszyła nam muzyka grupy Rammstein. Zdradzę wam w tajemnicy, że to jedyna płyta jaką posiada Tomek ;-). We Wrocławiu zaplanowaliśmy sobie, że na laptopie obejrzymy mecz, aby zdążyć na luzie na busa powrotnego do Warszawy. Wbiliśmy się więc do Burger Kinga i po włączeniu laptopa było już… 0-1. Nie za fajnie. W miarę upływu czasu jednak Newcastle opanowało sytuację za to nasza robiła się nieciekawa. Tomuś zapomniał ładowarki do laptopa… Tutaj muszę jednak pochwalić naszego kolegę, który skombinował to co trzeba i mogliśmy obejrzeć mecz do końca. Zjedliśmy po zgnieciuchu, zobaczyliśmy 4 bramki dla Newcastle, więc można było jechać na dworzec. Na dworcu ostatnie kilka minut rozmowy i wróciliśmy do Warszawy kończąc cały wyjazd tradycyjnym piwkiem w kebabie na Kopińskiej :-).
Podsumowując wyjazd trzeba przyznać, że kolejny raz Tomek ugościł nas naprawdę fantastycznie! Jak zwykle nie zawiódł pod względem kulinarnym, co dla mnie i szczególnie dla Bartka miało duże znaczenie. Jeszcze raz dzięki za gościnę i do zobaczenia – mamy nadzieję – już wkrótce! Warto było jechać! Pozdrawiam! :-)
FOTORELACJA Z WYJAZDU!
Bartek gotuje :-D
3-2 dla Newcastle!
4-2 dla „Srok”! Jest wygrana!
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wodka_Gorbatschow
czyli Bartuś niósł jednak niemiecką wódkę, tak jak wczoraj wspominałem ;)
a jedliście nie spaghetti tylko penne, patrząc na zdjęcia :P
no makaron był penne czy jakoś tak ;) nazw nie znam, ale sos wiem jaki był :)
najlepiej niech się wypowie ten co to przyrządził :)
Zgadza się, to było Penne Bolognese, z serem grana Padano z natką i olejem z pestek dyni.
Następnym razem będzie prawdziwa tortilla (placki robione przeze mnie) z sosem Guacamole.
dokładnie :)
najważniejsze, że smakowało jak trzeba, czyli wyśmienicie :)
Apropos, jestem strasznie brzydki.
a to spostrzeżenie to apropos porównania się do Bartusia ? ;)
Jak patrzę na te zdjęcia to już wiem dlaczego sam jestem…
He he, tak czułem, że ferie w Zgorzelcu doczekają się szerszej relacji. ;)
nie no taki wyjazd wymagał kilku słów więcej :)