Kto przewidywał pewne zwycięstwo Manchesteru City, niech pierwszy rzuci kupon i to od razu do kosza, bo jego wartość zrównała się z wartością przedwczorajszej gazety. Można chwalić zespół Pellegriniego po takich meczach jak ten z Chelsea w sobotę, ale taka błazenada, jaka miała miejsce na St James’ Park, z drużyną, którą leją prawie wszyscy w Premier League, zasługuje na nominację do jakiegoś „Łapu Capu”. Tak – może powinąć się noga. Tak – można zremisować, nawet z takim Newcastle, ale w takim stylu jak dziś? Mamy wrażenie, że fani City najchętniej wysłaliby piłkarzy pieszo w drogę powrotną.
To nagłówek z weszło. Mój komentarz będzie krótki: taki chuj! ;-P
Wyglądało to trochę tak, jakby któryś z gości w błękitnej koszulce krzyknął: „Hej, dość tych wygranych, czas się wygłupić”. Po czym wszyscy, jak jeden mąż odpowiedzieli: „Tak jest!”. Były fragmenty, były momentami nawet groźnie wyglądające strzały De Bruyne, Navasa, znakomita setka Aguero, w której -nie mamy pojęcia dlaczego – zostawił lekko nogę i licząc być może, że sędzia użyje gwizdka i wskaże na „wapno”. Nic takiego jednak nie miało miejsca, a okazja na gola była wyborna – w końcu Argentyńczyk miał już położonego bramkarza.
Generalnie rzucał się w oczy brak składności w tym wszystkim, wkradała się niedokładność, a gdyby Aguero z taką samą częstotliwością otrzymywał jedzenie, jak podania od swoich kolegów – prawdopodobnie z głodu kopnąłby w kalendarz. W tym miejscu jesteśmy winni wspomnieć o kluczowej sytuacji. W pierwszej połówce, owszem, otrzymał od Kolarova zagranie wymierzone co do centymetra, problem jedynie w tym, że był na jakimś stumetrowym (no dobra, nie stu, ale ewidentnym!) spalonym. Wyglądało to tak:
Nie mamy pomysłu, gdzie w tym momencie wzrokiem błądził łysiejący pan z chorągiewką, ale mamy podejrzenie graniczące z pewnością, że obserwował wszystko, tylko nie to, co dzieje się na boisku. W paru innych sytuacjach również zachowywał się niepewnie, przez co mamy wątpliwości, czy nadawałby się do trzymania chorągiewki w meczu Albatrosów z Orłami Otwocka.
Newcastle? Przede wszystkim zaimponowało dzięki bramce zdobytej przez Vurnona Anitę po kapitalnym rajdzie, ale miało też sytuacje po strzałach Sissoko i Cisse. Gdyby nie oczywista pomyłka arbitra, można byłoby pokusić się o komplet punktów i przynajmniej na pewien czas wydostać się spod czerwonej kreski. A tak 1-1 – jedno „oczko” i sytuacja bez zmian. Gorsza jest tylko Aston Villa, która już macha na powitanie w kierunku Championship.
I jeszcze kilka słów ode mnie: Aston Villa to może sobie machać, ale Prestonowi czy Ipswich na powitanie Championship. My póki co to nie przegraliśmy 20 meczów z rzędu jeszcze walczymy i jak dobrze pójdzie to długo nie spotkamy się z Villą w tej samej lidze.
Szkoda, że Benitez z uporem choroby psychicznej maniaka stawia na Papissa w pierwszym składzie, gdzie ewidentnie widać, że facet nie kuma bazy na boisku i jest zagubiony na boisku niczym flagi Jagi w Warszawie ;-). Na przeciwległym biegunie nasza ostoja w bramce. Elektryczny Darlow, któremu kolejny mecz szwankuje „koszyczek”. On odbija, siatkówka kurwa… – cytując klasyka. Dobry i punkt. Walczymy dalej!