Tag: weszlo.com

Miliard w rozumie. Na kogo Newcastle United wyłoży kasę?

Upragniony koniec ery Mike’a Ashleya na St. James Park wyzwolił w kibicach Newcastle United coś więcej niż nadzieję. To była prawdziwa euforia, wybuch niepohamowanej niczym radości. Klub, po latach smutnej egzystencji i wielu problemów, wreszcie ma realną szansę na zrobienie kroku do przodu. To dla kibica najważniejsze, niezależnie od tego, jak ciemne chmury zbierają się nad nowymi właścicielami.

Chociaż fani The Magpies nienawidzą Mike’a Ashleya, są pewne kwestie, za które mogą, a nawet powinni, być wdzięczni. Jest w tym pewna ironia, złośliwość świata, że to właśnie przez skąpstwo Anglika Newcastle właściwie nie będzie musiało martwić się Financial Fair Play w zimowym okienku. Tam do wydania będą mieli 220 milionów euro. Jak na klub, który rok w rok skąpił grosza na solidne wzmocnienia, jest to kwota astronomiczna.

Wystarczy to zestawić z ostatnimi wydatkami największych klubów w Premier League.

Arsenal – 166 milionów*
Chelsea – 120 milionów
Liverpool – 40 milionów
Manchester City – 127,5 miliona
Manchester United – 140 milionów
Tottenham – 67 milionów

Żaden klub nie zbliżył się do tego, na co będzie mogło pozwolić sobie Newcastle dzięki fortunie Mohammeda bin Salmana, a właściwie saudyjskiego narodu. Łączne wydatki Chelsea, Liverpoolu i Tottenhamu ledwo przekroczą tę kwotę.

Tak, w Anglii bez wątpienia rośnie wielka siła. Newcastle potrzebuje jednak gruntownych zmian, wymiany nie tylko pojedynczych ogniw, ale właściwie wszystkich piłkarzy. Ilu jest tam zawodników, którzy grają na poziomie klubów z TOP10 Premier League? Poza Joe Willockiem, Jamalem Lascellesem, Allanem Saint-Maximinem oraz zdrowym Callumem Wilsonem trudno wskazać takiego piłkarza.

Przed nowym zarządem stoi zatem bardzo trudne zadanie. Musi przebudować kadrę klubu, by ten walczył o coś więcej niż utrzymanie. To jednak nie będzie aż takie proste. Rynek transferowy zareaguje na przejęcie drużyny przez Saudyjczyków. Ceny dla Newcastle United będą się zasadniczo różniły od tego, czego by oczekiwano od innych, mniej majętnych klubów.

First time, huh?

Swego czasu przekonał się o tym Manchester City. Gdy Mansour przejął klub w 2008 roku, wiele osób wieszczyło koniec futbolowego porządku. Obawiano się, że wyrośnie sztuczna potęga, napędzana niczym innym jak tylko pieniędzmi, pieniędzmi, pieniędzmi. Odkładając kwestie moralne na bok, była w tym spora doza prawdy. Już podczas pierwszego okienka transferowego nowej ery, The Citizens rozbili bank.

Klub przez dwa okienka wydał na transfery około 156 milionów euro (132,5 miliona funtów). To, trzynaście lat temu, była prawdziwa fortuna, a dla większości klubów dalej jest górą nie do zdobycia. Można ją porównać z tym, co do dyspozycji ma Newcastle United. A mimo tego nie wszystkie ruchy dokonane wówczas przez Manchester City okazały się trafione. Zdawało się, że klub będzie mógł przebierać w najsmaczniejszych kąskach, a wyszło różnie.

Robinho – 32,5 miliona funtów
Jo – 18 milionów funtów
Nigel de Jong – 16 milionów funtów
Craig Bellamy – 14 milionów funtów
Wayne Bridge – 10 milinów funtów
Shaun Wright-Phillips – 8.5 miliona funtów
Shay Given – 7 milionów funtów
Pablo Zabaleta – 6.5 miliona funtów
Vincent Kompany – 6 milionów funtów
Tal Ben Haim – 5 milionów funtów
Glauber, Gunnar Nielsen – wolny transfer

Jeśli Newcastle chce wyciągać jakieś wnioski z pierwszych wielkich zakupów Manchesteru City, rada nasuwa się sama. Uważać na wydawanie wielkich kwot i ściąganie wypłowiałych gwiazd. Dwójka Brazylijczyków, która zasiliła wówczas szeregi The Citizens, okazała się kompletnym niewypałem. Robinho i Jo kosztowali łącznie ponad 50 milionów funtów. Gdyby kwotę tę przeliczyć na ich gole, to jedno trafienie kosztowało Mansoura jakieś 2,3 miliona funtów.

Newcastle United takich wpadek z pewnością będzie chciało uniknąć, co nie jest żadnym odkryciem. Tym bardziej, że sami zapisali piękną historię transferowych katastrof, sprowadzając Joelintona za 40 milionów funtów.

Kogo zatem, realnie, mogłoby kupić Newcastle?

Newcastle United. Potencjalne transfery The Magpies

Bramkarz – Andre Onana

Wydawało się, że o obsadę bramki Newcastle nie będzie musiało się martwić. Z wypożyczenia do Swansea City wracał Freddie Woodman, fachura na poziomie Championship. W szeregach pozostawał Martin Dubravka, który też potrafił rozgrać kapitalne spotkania. Wreszcie Karl Darlow, solidna opcja na drugiego lub trzeciego golkipera.

Rzeczywistość okazała się jednak na tyle bolesna, że to Darlow właśnie wskoczył między słupki The Magpies. Dubravka dalej nie podniósł się po kontuzji, Woodman grał zaś znacznie poniżej oczekiwań. Wobec takiego obrotu spraw, Newcastle może szukać nowych nazwisk na rynku transferowym. W wypadku golkiperów opcji nie brakuje.

Angielska prasa sporo pisała o rzekomym transferze Keylora Navasa z PSG. Kostarykańczyk walczy o miejsce w pierwszym składzie ekipy z Francji, ale ma nieliche problemy, zważywszy na swojego włoskiego konkurenta. Wobec tego my postawimy nie na doświadczonego zawodnika, ale na gościa, który zapowiadał się na kozaka, lecz wpadł w poważny zakręt.

Andre Onana został bowiem zawieszony na dziewięć miesięcy za stosowanie dopingu. To stanęło na jego drodze do kariery w Ajaksie i właściwie ją zakończyło. Jeszcze przed karą, Onana był łączony z przenosinami do Barcelony, teraz na taki ruch – z różnych względów – nie ma szans.

Kameruńczyk chce jednak odejść, a Holendrzy nie zamierzają mu w tym przeszkadzać. Różnie układały się relacje między klubem a samym zawodnikiem, ale wniosek wyciągnięto jeden ? nie można Onany do niczego zmusić.

Bramkarzem, mimo blisko rocznej przerwy, z pewnością wciąż jest świetnym, a Newcastle mogłoby skorzystać na jego sytuacji kontraktowej. Umowa Onany wygasa, w lecie 2022 stanie się wolnym zawodnikiem. W takiej formie pragnie go jednak ściągnąć Inter, więc jeśli The Magpies myślą o Kameruńczyku jako faktycznej opcji, mogą sypnąć groszem.

Prawy obrońca – Neco Williams

Javier Manquillo jest naprawdę niezłym piłkarzem. Z pewnością nie uda się z nim wygrać Ligi Mistrzów, ale w dolnej połowie Premier League Hiszpan wciąż robi robotę. Prawa strona defensywny jest zatem względnie zabezpieczona, lecz gdyby nowi włodarze chcieli wzmocnić także i tę pozycję, mogą uśmiechnąć się do Liverpoolu.

Neco Williams ma ograniczone szanse na grę w The Reds. Nawet gdy Trent Alexander-Arnold wypadł z powodu kontuzji, zastąpił go James Milner, a nie reprezentant Walii. Wynika to w dużej mierze z poziomu reprezentowanego przez Williamsa, gdyż 20-latek po prostu nie jest lepszy od konkurentów w swoim macierzystym klubie.

Istnieje jednak duża szansa, że będzie się stopniowo rozwijał. Być może Liverpool nie będzie chciał pozwolić na jego sprzedaż, ale wypożyczenie wygląda już całkiem sensownie. I to dla wszystkich zainteresowanych stron.

Środkowy obrońca – James Tarkowski

Jednego gościa na obronę Newcastle United ma. Jamal Lascelles jest postacią raczej nie do ruszenia, a nawet gdyby przydarzyła mu się kontuzja, w odwodzie pozostaje Fernandez oraz Schar. Tylko nowe Newcastle będzie prawdopodobnie wymagało czegoś więcej, a to, mimo niepewności niektórych, gwarantuje właśnie James Tarkowski.

Obrońca Burnley marzył o transferze do większego klubu. W grze o niego był Everton, Leicester City i WHU, ale wszystko psuła kwota transferu. The Clarets chciało kilkadziesiąt milionów funtów i wszędzie pukano się w głowę. Dla nowych włodarzy The Magpies 30 albo nawet 40 milionów funtów za Tarkowskiego nie będzie jednak stanowiło większego problemu.

Czy warto? Wydaje się, że tak. 28-latek wybija się ponad poziom swojego obecnego klubu, ma przed sobą jeszcze cztery, pięć lat poważnego grania, a nade wszystko jest sprawdzony na poziomie Premier League. Nie zapominajmy, że pierwszą misją Newcastle, będzie wydostanie się ze strefy spadkowej i zapewnienie spokojnego utrzymania. W takiej roli James Tarkowski odnajdzie się znakomicie.

Lewy obrońca – Borna Sosa

Na drugiej stronie obrony Steve Bruce też ma sporo opcji, przynajmniej w teorii. Jamal Lewis, Matt Ritchie, od biedy Paul Dummet. Problem w tym, że z pierwszego Anglik zupełnie nie potrafi skorzystać, zaś dwójka kolejnych zaczyna się starzeć i oferują coraz niższą jakość. Newcastle z pewnością będzie myślało o nowym lewym obrońcy.

To jednak będzie generowało koszty, o ile The Magpies nie chcą bawić się w półśrodki. Jednym z najciekawszych nazwisk na rynku jest bowiem Borna Sosa, grający dla Stuttgartu. W bieżącym sezonie Bundesligi Chorwat zanotował już trzy asysty i jest oczywistym powodem do zadowolenia w ekipie Pellegrino Matarazzo.

Sosa dysponuje łatwością w dryblingu, ale nade wszystko imponuje szukaniem lepiej ustawionych kolegów. Wspomniane asysty na pewno nie są przypadkiem. 23-latek już w poprzednim sezonie radził sobie cokolwiek dobrze, notując aż dziesięć ostatnich podań.

Na korzyść Chorwata działa również fakt, że jest on przetestowany zarówno pod kątem tradycyjnej lewej obrony, jak i lewego wahadła To, wobec pogłosek o możliwym przybyciu Antonio Conte, niezwykle cenna informacja.

Środkowy pomocnik – Boubacar Kamara

Fakt, że utalentowany Francuz nie przedłużył jeszcze umowy z Marsylią, z pewnością nie jest w smak władzom klubu. Od stycznia zaineresowani będą mogli rozmawiać z Kamarą w sprawie wolnego transferu, więc Marsylii na pewno będzie zależało na tym, by swojego pomocnika jakkolwiek spieniężyć. W normalnych warunkach 23-latek byłby wart znacznie więcej niż prawdopodobne 10 milionów funtów, ale sytuacja wymaga, by nieco obniżyć swoje oczekiwania.

Gdyby jednak Marsylia chciała troszkę więcej, to dogadanie się z Newcastle wcale nie musie być trudne. Kluby te porozumienie w sprawie Francuza osiągnęły już w minionym okienku transferowym. Wówczas Kamara odrzucił jednak ofertę, bowiem nie był przekonany do projektu, który wówczas widział w ekipie z St. James Park.

Trudno się Francuzowi dziwić – Saudyjczycy byli wtedy odsunięci od klubu, a współpraca ze Stevem Brucem nie jawi się jako najbardziej elektryzująca rzecz na świecie. Teraz jednak sytuacja zmieniła się o 180 stopni i nie można wykluczyć, że to właśnie The Magpies stoją na pole position w wyścigu po podpis Kamary.

Podstawy pod ten transfer na pewno są i dotyczą także względów sportowych. Mówimy w końcu o jednym z lepszych pomocników Ligue 1, który w razie konieczności może również zagrać na środku obrony.

Środkowy pomocnik – Franck Kessie

Iworyjczyk chce grać w Premier League. Nie może również porozumieć się z Milanem w sprawie nowej umowy, co otwiera furtkę dla zainteresowanych klubów. A Newcastle, z racji przemian i wiatru hulającego w środku pola, zainteresowane z pewnością będzie. Kessie byłby ich swoistą odpowiedzią na Robinho, ale z mniejszym ryzykiem niewypału.

Przede wszystkim kwota transferu nie byłaby aż tak astronomiczna, bo pomocnika można wyciągnąć z Mediolanu za jakieś 25 milionów funtów. Nawet gdyby specjalnie dla Newcastle cena ta wzrosła do 35, wciąż będzie można ją przemyśleć i przetrawić. Bo Kessie to jest po prostu bardzo dobry piłkarz, któremu kończy się kontrakt i który ponownie chce odejść.

Problemem jest ewentualna konkurencja, a ta zapowiada się na całkiem sporą. Swoje zakusy zgłasza Barcelona czy PSG, więc walka o podpis Iworyjczyka może być jedną z najciekawszych batalii zimowego okienka transferowego.

Prawy skrzydłowy – Jesse Lingard

Chociaż West Ham wzdychał do Anglika, to Manchester United nie chciał go sprzedać za rozsądne pieniądze. Czym innym jednak jest taka kwota dla londyńskiej ekipy, a czym innym może być dla Saudyjczyków z Newcastle. Wyrwanie Lingarda byłoby dowodem na to, że potrafią dokonywać transferów spektakularnych, ale również przemyślanych. Anglik jest bowiem kozakiem.

Nie zmieniają tego sporadyczne szanse, które dostaje od Ole Gunnara Solskajera. Norweg podobno obiecywał 28-latkowi, że będzie grał więcej, ale szczególnych efektów nie ma. Lingard uzbierał sześć występów, które przełożyły się na 136 minut – to bardzo mało.

Najważniejsze jest jednak to, że Anglik jest w stanie te szanse wykorzystywać.

gol na 4:1 z Newcastle United (4:1)
gol na 2:1 z WHU (2:1)
asysta na 2:1 z Villarreal (2:1)

Lingard zawsze wieńczył dzieło, ale bez niego Manchester United nie miałby trzech punktów w meczu z West Hamem, ani nie wygrałby z hiszpańskim klubem w Lidze Mistrzów. Jego dorobek może jest mały, ale i tak robi wrażenie.

Nikt nie będzie jednak zdziwiony, jeśli Jesse Lingard postanowi z Old Trafford ostatecznie odejść. Niewykluczone, że Anglik wciąż myśli o występach w reprezentacji Anglii. Powołania od Southgate’a nie dostanie jednak, jeśli będzie jedynie łapał ogony w Manchesterze United.

Potencjalna jedenastka Newcastle United?

Jasne, klubowi z pewnością nie uda się sprowadzić tylu piłkarzy, bo fundusze – mimo wszystko – są ograniczone. Kilka transferów jest jednak koniecznych, bo klub musi wydostać się ze strefy spadkowej Premier League.

Wybierając spośród najbardziej palących potrzeb, udało się stworzyć coś takiego. Taka jedenastka The Magpies nie jest może nawiązaniem do czasów Shearera, ale z pewnością daje nadzieje, że na St. James Park uda się zbudować coś trwałego. Póki co niczego innego kibice nie oczekują.

Źródło: https://weszlo.com/2021/10/12/newcastle-united-potencjalne-transfery/


Mohammed bin Salman – najbogatszy właściciel. Ale czy najbardziej właściwy?

To historia bez precedensu w dziejach futbolu. Choć opowieść o kopaniu kulistego przedmiotu przez kilkunastu biegających po trawie ludzi to już grubo ponad 150 lat, do tej pory czegoś takiego zwyczajnie nie mieliśmy. Angielskie „Sroki” przeszły w ręce Mohammeda bin Salmana, który zarządza funduszem inwestycyjnym Arabii Saudyjskiej. Wymiar transakcji, którą właśnie przeprowadziło Newcastle United, zrozumiemy prawdopodobnie dopiero za kilka, a może tak naprawdę kilkadziesiąt lat.

Bo tak naprawdę zakup klubu przez powiązany z rządem Arabii Saudyjskiej fundusz to sprawa o wielu wątkach, czego najlepszym dowodem skala reakcji na dopięcie całego dealu. Zareagowali kibice Newcastle United, to naturalne. Reagowały władze Premier League, angielska federacja, ale sprawą zajmowały się też instytucje regulujące cały brytyjski rynek, a oficjalnie głos zabrała nawet Amnesty International. To najbogatszy właściciel klubu w dziejach, rosyjscy oligarchowie to przy nim płotki, ale nawet Katarczycy rządzący PSG nie mają takich możliwości. To jednocześnie najbardziej spektakularny przykład sportswashingu odkąd Imperium Rzymskie przykrywało wszystkie problemy chlebem i igrzyskami. Newcastle. Arabia Saudyjska. Początek nowej ery w futbolu, czy po prostu efektowna puenta tego całego nowego rozdziału, który rozkręcał Roman Abramowicz?

Katar krytykuje Arabię Saudyjską

Kto ma styczność z wyszukiwarką Google nie tylko jako internauta poszukujący treści, ale też jako ich twórca, doskonale zdaje sobie sprawę z mechanizmów SEO. W skrócie – te strony, które lądują na szczycie podczas naszego wyszukiwania, zazwyczaj wykonały szereg skomplikowanych działań, dzięki którym algorytmy najpopularniejszej wyszukiwarki świata traktują je łaskawiej niż resztę. Znaleźć się na szczycie wyszukiwarki przy dowolnym haśle nie jest łatwo, o miejsca rywalizują profesjonaliści z całego świata. Znaleźć się na szczycie przy tak ważnych wydarzeniach jak największa sportowa transakcja w dziejach piłki nożnej – to już kawał operacji, na którą stać tylko największych.

7 października, w dniu zakupu Newcastle przez Arabię Saudyjską, na czele wyszukiwarki pod hasłem „sportswashing” znalazł się pogłębiony artykuł o całej transakcji napisany przez dziennikarzy angielskojęzycznej Al Jazeery. Artykuł z tytułem: „Amnesty International slams 'sportswashing’ Saudi-led takeover of Newcastle Utd”. Lead o międzynarodowych organizacjach, które są oburzone transakcją dokonaną przez Arabię Saudyjską. Tradycyjnie lewicowy Guardian, który „sportswashingowi” poświęcił setki artykułów, był czwarty.

Po co wam o tym piszemy, do czego jest wam potrzebna ta wiedza? Al Jazeera to chyba największa medialna duma Kataru. Katar od 2017 roku aż do stycznia 2021 pozostawał z Arabią Saudyjską w stosunkach tak napiętych, że granice pomiędzy państwami pozostawały zamknięte, a przez pewien czas Katar zakazywał nawet sprzedaży towarów importowanych od sąsiada.

Katar – tak, ten sam, który pompuje miliony dolarów w Paris Saint Germain – w swoim największym medium publikuje łzawy artykuł o psuciu pięknej idei sportu przez Saudyjczyków, którzy przecież mają problemy z poszanowaniem podstawowych praw człowieka.

Bo ta transakcja zresztą to dowód, że Katar ogólnie musi zrobić w futbolu trochę miejsca na nowych, jeszcze ciekawszych inwestorów.

Sprzedaż Newcastle United. Dlaczego tak późno?

Tak naprawdę Arabia Saudyjska była w pełni zdecydowana na zakup klubu już wiele miesięcy wstecz. Już w kwietniu 2020 roku pisało się o „kilku formalnych przeszkodach”, których przeskoczenie w normalnej sytuacji byłoby oczywistością. Ale wówczas w całej sytuacji zorientował się Katar. Czy naprawdę właściciele PSG (no, państwo, z którego pochodzą właściciele PSG, poudawajmy przez chwilę, że Bliski Wschód to wolnorynkowy teren) próbowali zablokować zakup zespołu z innej ligi? Cóż, wiele na to wskazuje. Najgłośniej wobec planów przejęcia Newcastle przez Arabię Saudyjską protestowali przedstawiciele beIN Sports. Katarskiego nadawcy, który wyspecjalizował się w transmitowaniu wydarzeń sportowych na żywo.

Co beIN Sports miało do Arabii Saudyjskiej? Czytając opis całej sprawy z polskiej perspektywy, trudno się nie uśmiechnąć. Spór dwóch obrzydliwie bogatych państw dotyczył… pirackich streamów. Arabia Saudyjska w trakcie apogeum swojego konfliktu z Katarem poblokowała nie tylko Al Jazeerę i innych katarskich nadawców, ale również poczciwe sportowe beIN. Co więcej, w zamian w Arabii zaczął nadawać nielegalny kanał beoutQ, który po prostu piracil sygnał beIN.

Pech Saudyjczyków polegał na tym, że beIN transmitowało również Premier League i zgłosiło do ligi oficjalny protest. Trudno zresztą się dziwić – halo, panowie, chcecie wpuścić do elitarnego grona właścicieli klubów ludzi, którzy te kluby okradają, nadając piracki sygnał z waszych meczów?

Ktoś powie: nie, to niemożliwe, niemożliwe, by transakcja na 300 milionów funtów, bo tyle mieli Saudyjczycy zapłacić za Newcastle, była trzymana w zamrażarce z uwagi na nielegalne streamy. Ale nic nie poradzimy. Według Sky Sports Arabia Saudyjska dogadała się z beIN Sports przedwczoraj. Dzień później Newcastle zostało sprzedane. Po 18-miesięcznych negocjacjach?

Sprzedaż Newcastle United. Kogo może sobie kupić Arabia Saudyjska?

Kogo po zakupie angielskiego klubu mogą sobie ściągnąć do zespołu saudyjscy właściciele? Prawidłowa odpowiedź brzmi: każdego. Dzisiaj krążyły po Internecie tabelki, które prezentowały „majątek” właścicieli poszczególnych klubów. Gdybyśmy mieli traktować to dosłownie – faktycznie, panowie Nasser Al-Khelaifi i Mansour bin Zayed Al Nahyan, właściciele PSG oraz Manchester City, musieliby najpierw zsumować swoje majątki, potem je błyskawicznie pomnożyć, a być może udałoby się im osiągnąć połowę tego, czym dysponuje Saudyjski Fundusz Inwestycyjny.

Tak, mówimy tutaj o kwotach, których w futbolu nie da się po prostu przejeść. Gdyby Newcastle zamarzył się jakikolwiek pojedynczy transfer – prawdopodobnie wystarczyłaby silna wola właścicieli, by pobić dowolny rekord, zarówno przy określeniu wysokości pensji, jak i przy samej kwocie transferowej. Pamiętajmy – żyjemy w świecie, gdy PSG odrzuca lekką ręką oferty sięgające 200 milionów euro w imię zachowania honoru katarskich właścicieli klubu. Ale czy Mbappe dalej grałby w Paryżu, gdyby w międzyczasie Newcastle zaoferowało 300 milionów?

Sami w sumie zastanawiamy się, jak będzie wyglądać praktyka. Wiele wskazuje na to, że Saudyjczycy będą czymś na kształt Chelsea 2004, albo Manchesteru City 2009 – zmienią się jedynie kwoty i okoliczności. Przypomnijmy na wszelki wypadek – Chelsea na początku kadencji Romana Abramowicza była jak student z Erasmusa w którymś z dyskontów – pakowała do wózka wszystko, oszołomiona tym, jak niskie mamy ceny. To czas, gdy Manchester United składał ziarnko do ziarnka, by wyłożył 19 milionów funtów za niejakiego Cristiano Ronaldo ze Sportingu Lizbona. Chelsea… zrobiła w tym czasie PIĘĆ droższych transakcji.

Premier League wykonała wówczas 15 ruchów transferowych z ceną zbliżającą się do 8 cyfr. Dziewięć z tej piętnastki to nabytki Chelsea. Mało? Jeśli uwzględnimy tylko zakupy powyżej 9 baniek w funtach, łącznie Manchester United, Arsenal, Tottenham i Liverpool wydały 77 milionów funtów. Chelsea w pojedynkę: ponad 150 milionów.

Zmieniły się czasy – wtedy na przebijanie finansowe ligi wystarczył jeden rosyjski oligarcha. Jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że dzisiaj identyczne ruchy robi Saudyjski szejk – tylko zamiast płacić 21 baniek za Verona, zapłaci 210 baniek za Haalanda. – Hola, hola, przecież financial fair play nie pozwoli! – powie ktoś z głową najeżoną ideałami. To słuszna uwaga, ale chyba nie na miejscu, gdy spojrzymy na proces weryfikacji Saudyjskiego Funduszu Inwestycyjnego. Dość długo wydawało się, że poza pirackimi streamami, na przeszkodzie stanie niemalże bezpośrednie uzależnienie Saudyjskiego Funduszu Inwestycyjnego od Królestwa Arabii Saudyjskiej. Jednak wszystko dobrze się skończyło – w dzisiejszym oświadczeniu Premier League zaznaczyła, że otrzymała prawnie wiążące zapewnienia, że Królestwo Arabii Saudyjskiej nie będzie kontrolować Newcastle United.

To moment na dowcip.

W pewnej wiosce mieszkał sobie gospodarz, który miał kurnik. Co noc do tego kurnika przychodził sprytny lisek i pożerał jedną kurę, albo koguta – zależy na co miał chrapkę. I tak to trwało miesiącami, aż pewnego dnia gospodarz schwytał liska i zapytał:
-Czy to ty wyjadasz stopniowo mój drób?
Na co sprytny lisek odpowiedział:
-Nie!
A tak naprawdę, to był on.

Czym jest „sportwashing”?

Podsumujmy to, co dotychczas udało się ustalić. Newcastle kupują obrzydliwie bogaci właściciele powiązani z Arabią Saudyjską. Premier League twierdzi, że to powiązania wcale nie są takie mocne, ale transakcja rozciąga się na 18 miesięcy, bo zanim dojdzie do skutku – Katar musi choć częściowo dogadać się z Arabią Saudyjską, między innymi w sprawie nielegalnych relacji meczowych. Na razie brzmi jak sympatyczna komedyjka, ale niestety – to tylko ten trochę kabaretowy nalot na dość ohydnej próbie wybielenia się poprzez sport.

Użyty przez nas wcześniej „sportswashing”, w angielskim zbliżone do „whitewashing”, czyli wybielania, my moglibyśmy przetłumaczyć jako „pranie reputacji”, w dodatku poprzez sport. Mamy swoje ładne „pranie brudnych pieniędzy”, tutaj mamy do czynienia z „praniem brudnej reputacji”. Masz małe, przytulne i bogate państewko, w którym lubisz łamać prawa człowieka? Zarzuca ci się morderstwa czy więzienie dziennikarzy, aktywistek społecznych czy opozycji politycznej? Masz problemy w negocjacjach, bo kontrahenci naczytali się tekstów o tym, jakim jesteś potworem?

A czemu nie kupisz sobie topowego klubu z topowej ligi, czemu nie zrobisz sobie paru fotek z Messim, Puyolem czy innym Neymarem, czemu nie zatrudnisz Pepa Guardioli, albo Jose Mourinho. Dodajmy – to nie są drogie rzeczy. Rwanda, za konkretnie jej prezydent Paul Kagame, „troszeczkę zakochał się” w Arsenalu. Na rękawkach koszulek zagościło hasło „Visit Rwanda”, do Kagame w odwiedziny przyjechał David Luiz, wręczył pamiątkową koszulkę. Jak wyliczały wówczas media – Rwanda wykupiła sobie w środku pandemii, gdy nie można było nawet polecieć z Wielkiej Brytanii do Rwandy, turystyczną reklamę za 30 baniek. W tym samym czasie Wielka Brytania wysłała w odwrotnym kierunku 64 miliony funtów… z funduszu pomocowego. Trzeba mieć dobrze poukładane priorytety – najpierw fotka z Luizem, potem ewentualnie dofinansowanie edukacji.

Sportswashing jest już tak popularny, że dzisiaj właściwie trudno wskazać jeszcze niespecjalnie popularne państwa, które by tego chleba nie spróbowały. Chiny? Wystarczy spojrzeć na NBA i sposób, w jaki wypowiadają się o komunistycznym państwie koszykarze, na ostrożność, by tylko nie urazić znów „chińskich przyjaciół”, którzy prawie wycofali się ze sponsorskich umów po słowach krytyki ze strony Daryla Moreya, dyrektora Houston Rockets. Rosja? Wspaniałe igrzyska w Soczi, fantastyczny mundial w 2018 roku. Azerbejdżan? Jeśli nie koszulki Atletico Madryt, to finał europejskich pucharów w Baku.

Gazprom podlewa szereg klubów m.in. w Serbii czy w Niemczech, ale przede wszystkim ma pod swoimi skrzydłami Ligę Mistrzów. Katar ma PSG, no i przede wszystkim ma mundial. ZEA mają Manchester City, Viktor Orban poprzez państwowe spółki utrzymuje szereg klubów węgierskiej mniejszości m.in. na Słowacji (DAC Dunajska Streda) czy w Rumunii (Sepsi Sfantu Gheorghe). Oczywiście, to różne wymiary, nie wrzucimy do jednej miski Viktora Orbana z szejkami, czy prezydenta Rwandy z Komunistyczną Partią Chin. Ale zjawisko jest, istnieje, ma się dobrze. Trzeba tylko po nie sięgnąć i już można się chociaż na chwilę stać odrobinę bardziej lubianym. Szanowanym. Popularnym. Niezależnie do tego kim jesteś i co w międzyczasie nabroiłeś – kurczę, masz zdjęcie z Griezmannem, Haalandem, Diego Simeone. Czyli musisz być kimś.

Kim jest Mohammed Bin Salman, nowy właściciel Newcastle United?’

Z jakiego rodzaju przyjemniaczkami mamy do czynienia w Arabii Saudyjskiej? Zacytujmy nasz starszy tekst.

Za kupnem ma stać Publiczny Fundusz Inwestycyjny Arabii Saudyjskiej, sterowany osobiście przez księcia koronnego Muhammada ibn Salmana, byłego ministra obrony, obecnie faktycznie osoby numer jeden w państwie. O tym jaka jest jego rzeczywista rola w państwie, niech świadczą gratulacje od Donalda Trumpa w dniu jego „awansu” na pierwszego wicepremiera i następcę tronu. (…)

Po pierwsze – zabójstwo Dżamala Chaszukdżiego. Jak zwykle bywa w tego typu sprawach – w pełni niewyjaśnione aż do dzisiaj, więc polegać możemy co najwyżej na ustaleniach dziennikarzy czy wzajemnych oskarżeniach skłóconych ze sobą państw. Z całej palety źródeł w tej sprawie, najbardziej wiarygodne wydają się Washington Post oraz agencja Reutera, zwłaszcza, że ich ustalenia się pokrywają. Według amerykańskich dziennikarzy, CIA przeprowadziła własne śledztwo w tej sprawie i uznała, że dziennikarz Dżamal Chaszukdżi nie tylko został zamordowany przez saudyjskie służby, ale że stało się to za sprawą osobistego polecenia ibn Salmana.

Według Washington Post brat ibn Salmana miał zwabić dziennikarza do ambasady w Stambule, w której Chaszukdżi został uduszony. Jako pierwszy winą „najwyższe szczeble władzy w Arabii Saudyjskiej” obarczał inny znany przyjemniaczek, Recep Erdogan, który mocno zaangażował się w wyjaśnianie sprawy jako „gospodarz”, na którego terenie dokonano zbrodni. Wątpliwości potęgowało zachowanie Arabii Saudyjskiej, która najpierw zaprzeczała, że Chaszukdżi mógł być w ambasadzie, a co dopiero zostać w niej zamordowany. Dopiero później Rijad najpierw przyznał, że doszło do zabójstwa, a potem wytropił 5 winowajców, dla których saudyjska prokuratura zażądała kary śmierci – wyrok w sprawie tej piątki zapadł w grudniu ubiegłego roku, oczywiście sąd przychylił się do wniosku prokuratury.

Sam Muhammad ibn Salman wziął odpowiedzialność za morderstwo, ale nie w sposób, którego życzyliby sobie ludzie oskarżający go o zlecenie zabójstwa. – Biorę odpowiedzialność za to, co się stało, bo stało się to podczas moich rządów. Ale nie wiedziałem o tej operacji. Mamy 20 milionów ludzi, 3 miliony urzędników – tłumaczył dziennikarzom programu „Frontline”.

Ta sprawa jest bezsprzecznie najgłośniejsza i najbardziej niekorzystna dla wizerunku Arabii Saudyjskiej. Ale przecież są i inne, mniejsze „grzeszki”. Zatrzymywanie, torturowanie i wywożenie do nieznanych miejsc aktywistek społecznych, które domagały się prawa do uprawnień kierowcy pojazdów. Przetrzymywanie opozycjonistów, nawet z rodziny królewskiej. Przetrzymywanie migrantów w fatalnych warunkach, pozbawiając ich całego dobytku. Nadużycia przy stosowaniu dozoru elektronicznego. Brzmi dziwacznie? Nie możemy na to nic poradzić, te wszystkie rzeczy padają po sobie w rezolucji Parlamentu Europejskiego, który zdecydował się całościowo potępić zachowanie Arabii Saudyjskiej. Czego w tym wielgachnym liście nie ma, po lekturze można sobie wyobrazić Arabię Saudyjską jako miejsce zarzynania kolejnych ludzi – przede wszystkim migrantów, ale na dobrą sprawę: wszystkich, którzy nie są w stanie dostatecznie szybko uciec.

Ta dość bezlitosna rezolucja została przyjęta… równo rok temu. 8 października 2020 roku. 365 dni później ten „straszliwy kraj”, jak gdyby nigdy nic, kupuje sobie Newcastle.

Najmocniej z tych wszystkich protestów wybrzmiała jednak krótka wiadomość od Hatice Cengiz. Aktywistka była narzeczoną Dżamala, dziennikarza zamordowanego w niewyjaśnionych okolicznościach, a o którym pisaliśmy powyżej. Cengiz napisała na swoim Twitterze:

Mam nadzieję, że fani i gracze Newcastle pociągną ich właścicieli do odpowiedzialności i zapytają ich, dlaczego nikt nie wie, gdzie jest jeszcze ciało Jamala? Dlaczego nie było sprawiedliwości dla Jamala?

Czym będzie nowe Newcastle United?

Sami nie wiemy, gdzie nas zaprowadzi cała historia związana z Newcastle. Może to będzie tylko Chelsea na sterydach? Może to będzie jedynie derbowy rywal dla Manchesteru City i PSG? A może Saudyjczycy zbudują klub pokroju Red Bulla, klub sympatyczny, na zdrowych fundamentach, budzący sympatię postronnych? A może jednak zasady gry właśnie uległy zmianie i za dwa lata obejrzymy w barwach „Srok” duet Ronaldo-Messi? To pytania czysto piłkarskie, a więc siłą rzeczy, przy takim temacie to pytania poboczne.

Bo dochodzą jeszcze te kluczowe. Kto następny kupi klub? Korea Północna? Kuba? Talibowie po odbiciu Afganistanu? Kto będzie próbował takim podmiotom przeszkodzić i w sumie w jakim celu, skoro cała Europa kopie już piłkę pod bliskowschodnie melodie?

No i te najważniejsze. Kiedy i za ile Mohammed bin Salman przestanie być przedstawiony jako człowiek posądzany o zlecenie zabójstwa Dżamala czy więzienie aktywistek, a zacznie jako oddany miłośnik futbolu? Kiedy i za ile Google przy jego nazwisku zamiast podpowiedzi „human rights” wypluje „Haaland transfer record”?

Innymi słowy – kiedy ten piłkarski wybielacz zadziała?

Im szybciej – tym większe prania czekają nas w przyszłości.

Autor: Jakub Olkiewicz | tekst pochodzi z weszlo.com | https://weszlo.com/2021/10/08/kim-jest-mohammed-bin-salman-wlasciciel-newcastle-united-sylwetka


Ze świętowania spadku znienawidzonego rywala nici

nufc_fans

Nienawiść pomiędzy kibicami Sunderlandu i Newcastle trwa od niepamiętnych czasów. Nie ogranicza się tylko i wyłącznie do świata piłkarskiego, bo dotyka również samych miast, które – abstrahując od sportu – rywalizują między sobą od XVII wieku. Minęło tak wiele lat, a relację zwaśnionych sąsiadów zbytnio się nie poprawiły. Co więcej – właśnie został do nich dopisany kolejny rozdział. Sunderland jest o krok od spadku z Championship, więc opromienieni tym faktem fani Newcastle postanowili… pojawić się na jego domowych meczach. Klub jednak zachował czujność i do tej sytuacji prawdopodobnie nie dojdzie.

Sunderland może dokonać nie lada wyczynu i w ciągu dwóch sezonów spaść z Premier League do League One. Sześć lub siedem punktów straty do bezpiecznej lokaty (jeżeli Barnsley wygra zaległy mecz) na cztery kolejki przed końcem to dość nieciekawa perspektywa. Tym bardziej dla zespołu, który na czternaście ostatnich spotkań ligowych triumfował w… jednym. Sunderland zmierzy się z Reading (W), Burton Albion (D), Fulham (W) i Wolverhampton (D) i musiałby zaliczyć niesamowitą, wręcz irracjonalną serię, by zachować ligowy byt.

tabela_championship

Kibice Newcastle oczywiście nie mogli odpuścić sobie okazji do wyśmiania zwaśnionego rywala i wymyślili, że odwiedzą go na jego domowych spotkaniach. Taka sytuacja miała już miejsce w 1987 roku, kiedy Sunderland po raz pierwszy w swojej historii spadł do trzeciej ligi. Wówczas na Roker Park (dawny obiekt klubu), na meczu decydującym o degradacji gospodarzy, pojawiło się około 1000 fanów Srok.

Zapewne czekałaby nas powtórka z rozrywki, ale władze Czarnych Kotów postanowiły jednak wprowadzić ostre restrykcje przed meczami z Burton i Wolverhampton. Bilety na dwa ostatnie domowe spotkania będzie można kupić jedynie w kasie biletowej przy stadionie, gdzie pracownicy będą dokładnie sprawdzać, ile dany kibic odwiedził spotkań swojego zespołu w tym sezonie. Czyli plany były, masowe mobilizowanie się w mediach społecznościowych było, ale z wyśmiania najbardziej znienawidzonego rywala ostatecznie wyszły nici.

fot. Newspix.pl | źr. weszlo.com


Piszą o nas… :-)

Jak patrzę na ekipy, to Liga Europy bardziej mi się podoba od Ligi Mistrzów. Jak zawsze jestem za Newcastle (Malcolm Mcdonald, Keegan, Gascoigne, Shearer – mało?). Raz tam byłem na meczu – taksówki spod głównej trybuny odwoziły kibiców z portfelami prosto do knajp i agentur, interesujący klimat połączenia futbolu i zepsucia (weszlo.com).