Kolejny zlot za nami :-)  Zapewne jeszcze każdy czuje w kościach zlotowe przeprawy przez tamę i nocne zlotowiczów „rozmowy”, ale już teraz ze spokojem można uznać nasz wypad do Soliny za niezwykle udany.

Duża część grupy (DW i ekipa Toruń) spotkała się już w poniedziałkowy wieczór w Warszawie, żeby wspólnie ruszyć polskim busem do Rzeszowa. Podróż – mimo, że długa – umilana była różnymi trunkami. W Rzeszowie stawiliśmy się o 5 rano. Tutaj mieliśmy 3-godzinny postój, więc po dokonaniu zapasów i zjedzeniu pseudo-śniadania udaliśmy się w kolejną podróż tym razem do miejsca docelowego – Soliny. Niewiele ponad 100 km pokonaliśmy w oszałamiającym tempie 3 godzin. Do tej pory zastanawiam się, czy kierowca używał innego biegu niż jedynka i dwójka :-) Na miejscu dobiła do nas ekipa z Lublina plus Skorpion oraz pozostali uczestnicy zlotu, czyli Wrocław, Marcin oraz Łukasz (fajnie, że wpadłeś mimo iż w sumie nie miałeś urlopu i byłeś bardziej przejazdem na jeden dzień). Po 2 dniach dotarł do nas niezawodny Pepel, który urządził sobie prawdziwy trip przez całą Polskę [co potwierdziły jego stopy, gdy uwolnił je ze swoich butów :-)].

miejsce naszej zbiórki w Warszawie :-)

Pierwszej (baaardzo długiej nocy) rozmawialiśmy o bieżących sprawach dotyczących klubu oraz o problemach związanych z działalnością grupy Toon Army Poland. W sumie ustaliliśmy tyle, że stowarzyszenie w obecnej sytuacji nie jest najlepszym pomysłem, bo i co tu zakładać jak na zlot przyjeżdża 14 osób a więc brakowało jednej osoby do spełnienia fundamentalnego obowiązku założenia stowarzyszenia przez 15 osób. Do tego doszły inne kwestie, jak kierunek działania takiego tworu, czy też ustalenie na początek z klubem, czy robi im jakąś różnicę współpraca z grupą formalną czy też nie, o ile zależy im na jakiejkolwiek współpracy…

pierwsza noc stała pod znakiem integracji…

… kolejne też przebiegały wręcz w rodzinnej atmosferze :-)

Generalnie sama Solina oprócz posiadania robiącej wrażenie tamy nie oferuje zbyt wiele. Co krok to knajpy z jedzeniem, świeże rybki, zapiekanki, gofry, kebaby z sosem chińskim oraz wszechobecny pchli targ z przysłowiowym mydłem i powidłem. Sprzedaje się tam wszystko, co ma wyryte, wyszyte, czy wyhaftowane na sobie słowo „Solina”. Dlatego też każdy (no może oprócz mnie i Eljota – nam wystarczyły „Trudne sprawy” i „Dlaczego ja” w TV) szukał innych atrakcji typu – zdobycie Tarnicy czy też popływanie łajbą po jeziorze. Zdobycie szczytu – z relacji chłopaków – było nie lada wyzwaniem, szczególnie bez odpowiedniego obuwia na sobie. Jednak udało się i flaga dumnie powiewała na szczycie najwyższego wzniesienia polskich Bieszczad :-) Brawo! [szczególnie, że podobno Bielik już krążył nad głowami, co jak już każdy wie kończy się w najlepszym wypadku niemałym wydziobaniem ;-) ].

Wieczory mijały nam ogólnie rzecz biorąc tak jak opisane na początku pierwsze wieczorne spotkanie w Solinie. Spotykaliśmy się w jednym z pokoi – zawsze najmocniej zapraszała nas grupa z Lublina ;-) – i piliśmy ulubione trunki, co jakiś okraszając sobie spotkanie jakimś niewybrednym żartem. Myślę, że nowi zlotowicze szybko zauważyli, że nasza grupa stanowi dość specyficzną zgraję, ale też dosyć szybko wkomponowali się w całą resztę. Trzeba liczyć, że jeszcze nie raz będą mieli okazje spotkać na swoim szlaku Toon Army Poland.

Powrót do domów został wyznaczony w sobotni poranek. Po śniadaniu i grupowym zdjęciu w centralnym miejscu tamy pożegnaliśmy Skorpiona oraz ekipę z Lublina i w okrojonym składzie ruszyliśmy super szybkim PKSem do Rzeszowa. Podróż niespodziewanie umiliły nam koleżanki Marcina ;-). Przynajmniej jakoś dało wytrzymać się te 3 godziny podróży i znowu zawitaliśmy do Rzeszowa. Po konsumpcji obiadu na rynku (swoją drogą bardzo kameralne, ale też tętniące życiem miejsce) udaliśmy się do lokalu, w którym mieliśmy przyjemność obejrzeć spotkanie ze Spurs na inaugurację kolejnego sezonu Premier League. Z grupy wykruszył się Wrocław, który wracał pociągiem do siebie, ale za to na sam mecz dotarł do nas Gibek ze swoim przyjacielem (dzięki za przybycie! mam nadzieję, że podobało się samo spotkanie, jak i atmosfera, którą tworzy Toon Army Poland!). Mecz był bardzo emocjonujący, jak zwykle ponarzekaliśmy na srebrnowłosego coacha „Srok” oraz kilku naszych „ulubieńców”. Koniec końców spotkanie wygrało Newcastle 2-1 i w wyśmienitych humorach udaliśmy się na rynek w Rzeszowie opić ten sukces! Zwycięskie piwo smakowało równie dobrze, co polecany przez Marcina miejscowy kebab – zarówno z trocinami jak i bez! ;-) Jeszcze przed północą zapakowaliśmy się do polskiego busa (DW, ekipa Toruń oraz Pepel) w długą podróż do stolicy, w której ostatecznie zameldowaliśmy się niewiele po piątej rano w niedzielę… Na dworcu odstawiliśmy chłopaków do kolejnych autokarów – odpowiednio do Gdańska i Torunia i mogliśmy udać się do domów na zasłużony odpoczynek po tym intensywnym wyjeździe do Soliny! Krótko mówiąc: wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej! ;-)

Rzeszów przyniósł nam szczęście! Newcastle – Tottenham 2:1 a do tego pan Siwy na trybunach. Czego chcieć więcej?

PS. Pozdrowienia dla wszystkich obecnych! Nieważne, czy był to jeden, pięć dni, czy tylko przyjście do pubu na mecz ze Spurs! Wszak liczy się każda obecność! Zatem do następnego!

PS 2. Oddzielne pozdrowienia dla Bielika za oszczędzenie nam ostatnich kłaków na głowie ;-)

Division Warsaw On Tour 2012